Prognozowane warianty rozwoju wydarzeń politycznych w tygodniu wyborczym zakładały kilka najbardziej prawdopodobnych scenariuszy. Począwszy od preferowanego przez prorynkowe siły utrzymania władzy przez prezydenta Trumpa i Senatu przez Republikanów. To pozwoliłoby kontynuować dosyć ekonomicznie liberalny (co do zasad), choć chaotyczny i mało stylowy, sposób sprawowania władzy. Taki wynik wyborów miał według przewidywań analityków przynieść kolejną falę hossy na rynku akcji, owocującą zwyżką o 10% – 15% w ciągu najbliższych 12 miesięcy.
Słabiej rokującym dla giełdy miało być przyjęcie pełni władzy przez Demokratów. Czyli w wypadku gdyby sięgnęli oni i po Biały Dom, i obydwie izby Kongresu. Tutaj oczekiwania zmian głównych indeksów okazywały się dosyć rozbieżne w różnych ośrodkach analitycznych: od kilkunastoprocentowej korekty spadkowej po 8% do 10% zwyżki. Tę bardziej optymistyczną prognozę opierano na założeniu, że bardziej hojny (za czym optowała ta partia) fiskalny pakiet stymulacyjny da mocny pozytywny impuls gospodarce i w efekcie cenom akcji. Silniejszy niż ewidentnie negatywny wpływ planowanej przez Bidena podwyżki podatków. Inną zaletą wyraźnej przewagi Demokratów byłoby w takiej sytuacji sprawne przejęcie władzy, szybkie wprowadzenie w życie ustawy stymulacyjnej oraz błyskawiczne podjęcie zdecydowanych działań ograniczających rozwój pandemii w USA.
Zdecydowanie najmniej korzystny dla rynku wydawał się wariant, z tych bardziej prawdopodobnych, długiej niepewności wyniku wyborów, licznych protestów, batalii sądowej mogącej doprowadzić do spowolnienia albo nawet zamrożenia działalności legislacyjnej i chaosu decyzyjnego władz federalnych w okresie kilku – kilkunastu najbliższych tygodni. Ale i przy tym scenariuszu można było wśród analityków znaleźć optymistę widzącego mimo wszystko potencjał 5%-6% wzrostu S&P500 (^SPX, 3666.72 -0.06%, News) od poziomu sprzed wyborów. Głównym argumentem tej prognozy stawała się teza, że polityka tradycyjnie wpływała bardzo krótkoterminowo na gospodarkę i giełdę, bo tam raczej rządziły prawa ekonomii. Tak jakby nie zauważano, jak wielki wpływ na niemal wszystkie dziedziny życia osiągnęli w pandemii politycy, którzy jedną decyzją administracyjną mogą wyłączyć dużą część gospodarki, zamknąć nas w domach i ograniczyć nasze prawa i wolności. Pesymiści w tym wariancie upatrywali potencjału przynajmniej przejściowej przeceny na Wall Street w zakresie od 15% do 20%.
I zrealizował się właśnie jeden z tych najczarniejszych scenariuszy. Ten jeszcze bardziej mroczny przewidywał zamieszki uliczne już w trakcie wyborów i w czasie liczenia głosów. Co na szczęście się nie zdarzyło. Ale z drugiej strony mało kto spodziewał się tak otwartego podburzania przez Trumpa swoich zwolenników, co zagraża konfliktami społecznymi w bardzo trudnym czasie. W okresie, gdy dzienne statystyki zakażeń COVID-19 przekraczają w USA 100 tys. osób. Gdy należy rozważać -tak, jak zrobiono to w Europie – różne opcje wprowadzania zaostrzeń przepisów pandemicznych. Z możliwością wprowadzenia regionalnie pełnego zamrożenia aktywności gospodarczej. Jak ludzie utwierdzeni przez Trumpa w przekonaniu o zamachu na demokrację zareagują na takie obostrzenia? Tym bardziej, że będą zapewne wprowadzane przez władzę, która „skradła zwycięstwo wyborcze”.
Co więcej, słabo wyglądają szanse wprowadzenie w tym roku tak wyczekiwanego pakietu stymulacyjnego. Na razie Republikanie utrzymają przewagę w Senacie i nieoczekiwanie powiększyli stan posiadania w Izbie Reprezentantów. Przywódca większości senackiej Mitch McConnell już poszedł w ślady swojej odpowiedniczki z niższej izby Kongresu – Nancy Pelosi, która w imieniu Demokratów prowadziła negocjacje dotyczące kształtu pakietu stymulacyjnego. Zapewniała o dobrej woli, zbliżaniu się do porozumienia, itp. A w rezultacie od lipca do końca października nie udało się uchwalić wsparcia amerykańskiej gospodarki, ponieważ korzyści polityczne z poprawy sytuacji gospodarczej wsparłyby kampanię Trumpa i Republikanów. Analogicznie, McConnell już teraz – po wyborach – stanowczo wypowiada się o konieczności jak najszybszego uchwalenia ustawy przynoszącej ekonomiczną ulgę firmom i gospodarstwom domowym w czasach pandemii. Ale zapewne obecnie, przy prezydenturze Bidena, Republikanie ponownie staną „strażnikami rozsądnego deficytu budżetowego” (za czasów Trumpa mało na to zwracali uwagę), będą się upierali przy większym wsparciu biznesu niż bezrobotnych i generalnie wrócą do uważnego oglądania każdego dolara wydawanego z federalnej kasy. A to może bardzo opóźnić uchwalenie niezbędnych ustaw stymulacyjnych.
Sytuację utrudnia jeszcze dodatkowo fakt, że 11 grudnia upływa termin dekretu dotyczącego wydatków rządowych. Brak przedłużenia tego terminu może doprowadzić do „zamknięcia rządu’, jak to już bywało. A w mocno spolaryzowanym politycznie kraju o taki efekt „przepychanek” na szczytach władzy nietrudno. Tym bardziej, że sprawa większości w Senacie rozstrzygnie się prawdopodobnie dopiero w styczniu, ponieważ o 2 miejsca z Georgii musi rozegrać się druga tura wyborów.
Przeszkód i komplikacji co niemiara. Fatalny dla sytuacji pandemicznej okres roku – jesień. Wprawdzie cieszą kolejne dane z amerykańskiego rynku pracy, ale jak długo będą one lepsze od coraz skromniejszych oczekiwań? A tymczasem w listopadzie ceny akcji wystrzeliły w górę, jakby w USA do stabilnej władzy doszła mocna ekipa ekonomicznych liberałów i odpowiedzialnych społecznie polityków. Irracjonalne? Może nie. Ponieważ wzrosty cen akcji z bieżącego tygodnia dały jeszcze raz zarobić w tym roku, a ewentualna korekta spadkowa, czy dłuższa bessa może nie zdąży zabrać tegorocznej premii za wyniki inwestycyjne. Wszak do Nowego Roku już tylko nieco ponad 7 tygodni. A poza tym instrumenty pochodne zyskujące na spadkach indeksów w mijającym tygodniu wyraźnie potaniały, co sprawia, że można teraz znaczniej taniej zabezpieczyć portfele akcji przed ewentualną przeceną.
A na marginesie, w mijającym tygodniu S&P500 wzrósł o ponad 7%, czyli więcej niż przewidywali -przy takim scenariuszu sytuacji politycznej – najwięksi optymiści. Czyżby był to ostatni wzrostowy tydzień na Wall Street w bieżącym roku?
(Alfred Adamiec – Private Wealth Consulting)