Sell in May and go away. Stara giełdowa maksyma na razie doskonale realizuje się w tym roku. Zresztą, w przeciwieństwie do poprzedniego, gdy maj był jednym z lepszych miesięcy na Wall Street. Ale warunki do wzrostu cen amerykańskich akcji były wtedy zgoła całkowicie odmienne od tych z pierwszych miesięcy bieżącego roku. Rok temu indeksy w kwietniu mozolnie dźwigały się po szokującej przecenie lutowo-marcowej. A z drugiej strony mieliśmy ciągle jeszcze przyspieszającą, chociaż w schyłkowej fazie tego przyspieszania, gospodarkę USA. I do tego jeszcze „dopalacz” w postaci stymulacji fiskalnej administracji waszyngtońskiej. Dla uczestników rynku o niskiej awersji (uświadomionej lub nieświadomej) do ryzyka inwestycyjnego takie warunki zachęcały do podjęcia tego ryzyka i zakupu akcji w maju. Co prawda, kilka miesięcy później trzeba było zapłacić dosyć wysoką cenę za tę odwagę zakupów w maju. Ale ostatecznie cierpliwość w utrzymaniu akcji w portfelu popłaciła i w na początku 2019 r. znów wynik tych inwestycji wyszedł nad kreskę.
Bieżący rok rozpoczął się klasycznym efektem stycznia, wzmocnionym odreagowaniem po przecenie z końca 2018 r. Styczeń okazał się miesiącem o najbardziej dynamicznym wzroście indeksu S&P500 od wielu, wielu lat. Potem nadeszły znacznie spokojniejsze: luty i marzec. A następnie kwiecień przybliżający wiele indeksów amerykańskich do ich historycznych szczytów. Fundamenty makroekonomiczne tych zwyżek wyglądały jednak na mocno wątpliwe. Liczono bowiem na sukces handlowych negocjacji amerykańsko-chińskich, odwrócenie przez FED wektora polityki monetarnej i wyższe niż wcześniej oczekiwano tempo wzrostu PKB w I kwartale bieżącego roku. Innym argumentem za dalszymi zwyżkami było małe zaangażowanie inwestorów indywidualnych w instrumenty o wyższym ryzyku.
Jednak do końca kwietniu te argumenty jakoś działały. Wprawdzie amerykański annualizowany wzrost PKB w I kwartale 2019 r. wyniósł aż 3,2%, ale sporą jego część stanowił wyraźny wzrost zapasów. Co prawda kolejne komunikaty FED wskazywały raczej na dłuższe wyczekiwanie na następne zmiany stóp procentowych niż rozpoczęcie cyklu ich obniżek. Ale bardziej cieszono się z zapowiedzi rychłego zakończenia zacieśniania ilościowego polityki monetarnej. Za dobrą monetę przyjmowano optymistyczne enuncjacje z Białego Domu i jego otoczenia o postępach w rozmowach amerykańsko chińskich. A zbliżenie się, lub nawet chwilowe przebicie, historycznych szczytów indeksów akcji za oceanem skłoniło dwa wielkie banki: Morgan Stanley i Bank of America do wydania na przełomie kwietnia i maja noty do swoich klientów, aby byli przygotowani do rychłego gwałtownego ruchu w górę kursów akcji na Wall Street. Co więcej, Bank of America wskazał, że najlepsze wyniki powinien przynieść zakup krótkoterminowych opcji call na indeks S&P500.
Tymczasem początek maja okazuje się wpisywać w historyczne wzorce i nawet spektakularne odwrócenie dzisiejszej tendencji spadkowej na wzrostową w drugiej części sesji na Wall Street nie zdołało zmienić negatywnego obrazu pierwszej dekady maja. Zamiast zdecydowanego napływu kapitałów na giełdę mieliśmy w pierwszym tygodniu bieżącego miesiąca wycofanie 14 mld USD z amerykańskich funduszy akcji, co jeszcze bardziej pogarsza tegoroczny bilans przepływów kapitałowych do oraz z tych funduszy. Taki już urok giełdowej majówki.
Alfred Adamiec