Dzisiejszy odwrót od ryzyka na światowych rynkach powoduje, że ostatni kilkudniowy „podskok” indeksów na GPW może już wkrótce dać się określić bardzo modnym – chociaż w innej dziedzinie – zwrotem: wystrzał kapiszona. Trudno było w tym lekkim ruch w górę dostrzec jakieś istotne podstawy fundamentalne, a najpoważniejszym argumentem było lekkie wyprzedanie rynku. Obecnie szybkie wskaźniki analizy technicznej wskazują, że po wczorajszej sesji wyprzedanie zniknęło, a te wolniejsze wskaźniki sugerują sporo miejsca na kontynuację majowej fali zniżkowej. I tym razem zapewne najważniejsze impulsy przyjdą z zagranicy, chociaż nie można całkowicie lekceważyć krajowych czynników.
Opublikowane dziś przez GUS dane o sprzedaży detalicznej (+11,9% r/r w cenach stałych) w kwietniu wydają się na pierwszy rzut oka mocno wspierać ceny akcji polskich przedsiębiorstw. Zwłaszcza tych operujących w branży handlowej. Duży wzrost w grupie dóbr trwałych, np. „meble, RTV, AGD” czy w jednostkach handlujących samochodami, motocyklami i częściami świadczy o doskonałych nastrojach wśród konsumentów. Oddają to zresztą wyniki ostatnich badań ufności konsumenckiej. Zapowiedzi kolejnych impulsów fiskalnych pobudzają wyobraźnię, otwierają szerzej portfele i zwiększają chęć do zadłużania się gospodarstw domowych. Mało kto zaprząta sobie głowę takim drobiazgiem, jak fakt, że konsumpcyjne impulsy fiskalne z ostatnich lat pokrywane są w dużej części wzrastającym zadłużeniem.
Ale mamy w kraju grupę podmiotów, które już obecnie, tj. od ponad roku – przy tak dobrej koniunkturze gospodarczej – odczuwają, że nie ma nic za darmo. To przedsiębiorstwa. Według również dziś opublikowanych przez GUS danych za I kwartał tego roku wynik finansowy przedsiębiorstw spadł w minionym kwartale o 4,5% (r/r) do 26 mld zł. Po spadku o 5% w całym ubiegłym roku. Bardzo wyraźnie zwiększyła się strata netto, wśród przedsiębiorstw „pod kreską”, ponieważ wzrosła o niemal 15% w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego.
Mamy więc dosyć dziwną sytuację – w tym samym kraju gospodarstwa domowe zdecydowanie zwiększają konsumpcję i tryskają optymizmem, a przedsiębiorstwa odczuwają coraz większe trudności w funkcjonowaniu. Ciekawe, kiedy konsumenci – nawet o nienachalnie zaawansowanej wiedzy ekonomicznej – zorientują się, że „coś tu nie gra” i że to stan tylko przejściowy. A dostosowanie ekonomiczne – poprzez rynek pracy, czyli poziom zatrudnienia i płac – może być bardzo bolesne. Ale zwolennicy teorii Keynesa mają nadzieję, że to duży popyt konsumpcyjny trwale poprawi sytuację przedsiębiorstw. Już chyba niedługo przekonamy się, czy mają rację.
Alfred Adamiec