Wydaje się mocno prawdopodobne, że w przyszłym tygodniu rozpocznie się nowy rozdział w ekonomicznych potyczkach między wielkimi tego świata. Jeśli FED obniży stopy procentowe przynajmniej o ćwierć punktu procentowego, wejdzie na ścieżkę kolejnego luzowania polityki monetarnej. I pomimo wszelkich zapewnień o konieczności takiego ruchu na zasadzie prewencji przed negatywnymi skutkami barier celnych, globalnego osłabienie wzrostu gospodarczego, etc., nie pozostawi wiele miejsca innym bankom centralnym na wyrafinowane sposoby zarządzania polityką pieniężną w podległych im obszarach.
Jeśli USA obniżają koszt krótkoterminowego pieniądza, to strefa euro, Japonia, a zwłaszcza Chiny prawdopodobnie nie pozostaną w tyle. Oczywiście oficjalnym powodem będzie wsparcie inwestycji, ulżenie kredytobiorcom i generalnie tchnięcie wigoru w gospodarkę. Ale jest i drugie dno, chyba nawet ważniejsze. Osłabienie waluty – jako typowa reakcja na rozluźnienie polityki monetarnej – powinno pomóc danemu krajowi lub strefie w poprawie wartości szalenie cennego w ciężkich czasach komponentu PKB – eksportu netto. W okresie, gdy wewnętrzna gospodarka staje się coraz mniej wrażliwa na zmiany polityki pieniężnej, gdy bodźce fiskalne już zostały wykorzystane lub nie mogą być wprowadzone ze względów politycznych, dodatni bilans zewnętrznej wymiany dóbr i usług może wręcz uchronić przed recesją. A jeśli nie dodatni bilans, to przynajmniej nieco bardziej zrównoważony, jak to jest wypadku USA.
Problem w tym, że wszyscy o tym wiedzą i wyścig o coraz słabszą walutę może wprowadzić rynki finansowe w upiorny korkociąg coraz niższych wycen najróżniejszych aktywów, które choćby w pewnej mierze są uzależnione od bieżącego kursu walutowego. Nie wszystkie rodzaje majątku da się całkowicie skutecznie ochronić przed ryzykiem walutowym. A jeśli nawet teoretycznie byłoby to możliwe, to koszt takiego zabezpieczenia bywa tak duży, że straty inwestycyjne są niewiele mniejsze niż w wypadku pokaźnej przeceny.
Niejednokrotnie można spotkać się z opinią, iż Donald Trump specjalnie zaostrza retorykę w konflikcie handlowym z Chinami i innymi krajami, aby spowodować reakcję FED na ryzyko wojny celnej i ograniczenia wymiany handlowej. Tą oczekiwaną reakcją miałoby być obniżenie – i to zdecydowane – stóp procentowych. Gdy cykl obniżek już się rozpocznie Stany Zjednoczone mogłyby przyjąć bardziej koncyliacyjną postawę wobec swych partnerów handlowych w trawajacych rokowaniach. Wtedy zostałyby wygaszone spory o warunki handlowe, a rywalizacja przeniosłaby się na podwórko walutowe, gdzie USA ma przewagę, ponieważ staruje z wyższego poziomu stóp procentowych.Ale takie rozumowanie ma jedno podstawowe błędne założenie: ceteris paribus. Nikt nie będzie czekał z założonymi rękami aż Amerykanie spokojnie osłabią dolara i zmniejszą swój gigantyczny deficyt handlowy. A Chińczycy, u których decyzje polityczne zapadają w zupełnie innym procesie niż w krajach demokratycznych, mogą pokazać, że też dysponują możliwościami osłabiania juana – swoistą „bazuką monetarną”. I to jaką! Przedsmak reakcji rynkowej na jej użycie mieliśmy w drugiej połowie 2015 r. Taki scenariusza niemal z pewnością nie wygasiłby wojny handlowej, a tylko ją podsycił. A walka o jak największe osłabienie własnej waluty trwałaby w najlepsze.
Alfred Adamiec